Jakiś czas temu postanowiłem zmienić pracę. Podczas poszukiwań nowego pracodawcy miałem okazję odświeżyć co nieco swoje CV, przejść proces rekrutacji z moją osobą w roli głównej... a także natknąć się na pewne schorzenia rekrutacji, nawracające niczym hemoroidy pomimo prób leczenia, upływu lat i porad specjalistów.
Scenariusz standardowej zmiany pracodawcy znamy chyba dość dobrze wszyscy (czy z autopsji czy z opowiadań innych)- najpierw szukamy nowego przyczółka, a następnie składamy wypowiedzenie w naszej dotychczasowej firmie.
Do swojego procesu zmiany pracy podszedłem inaczej z kilku powodów. Byłem CIO, głównym programistą i jedną z najważniejszych osób w firmie. Co zatem idzie moje odejście dość mocno komplikowało firmowe procesy, wymuszało zmiany w harmonogramie, projektach i strukturze, a także oznaczało zmiany czysto technologiczne.
Gdybym zastosował tradycyjny model zmiany pracy to bardzo mocno skomplikowałby on sytuację, odbiłoby się to wszystko na koleżankach i kolegach, a być może także na samej firmie, w której rozwój byłem zaangażowany od kilku lat.
Co za tym idzie najpierw uprzedziłem zarząd o swoich planach i na spokojnie podeszliśmy do tematu, dając sobie wzajemnie odpowiednią ilość czasu na przeprowadzenie zmian.
Pamiętałem jak swego czasu Maciek Aniserowicz opisywał sytuację jak odchodził z pracy bez wcześniejszej rozmowy i jak potem żałował, że jednak nie przedyskutował wcześniej tego ze swoim pracodawcą. Nie chciałem popełniać tego samego błędu i udało mi się rozstać w dobrych nastrojach, wzajemnej zgodzie i z większą energią po obu stronach- jeśli rozstania mogą być dobre to to właśnie takie jest.
Po dogadaniu szczegółów przystąpiłem do poszukiwania pracy i znalazłem ją po... 14 dniach kalendarzowych od złożenia aplikacji. Przy tym zaznaczę, że miałem możliwość wyboru pomiędzy innymi firmami i jeszcze nie wszystkie moje aplikacje zostały wzięte pod uwagę.
Po tym słowie wstępu czas przejść do meritum, czyli do tego co było złego w procesach rekrutacji (akurat żadna nie dotyczy mojego przyszłego pracodawcy).
Oto 11 grzechów głównych firm podczas procesu rekrutacji:
- brak informacji dotyczących aplikacji
- brak feedbacku po rozmowie kwalifikacyjnej
- zapominalstwo i brak organizacji
- nieczytanie CV kandydata przed rozmową kwalifikacyjną
- brak wiedzy o stanowisku, na które aplikujemy
- brak kultury i podstawowych zasad wychowania
- wulgaryzmy na rozmowach
- nieszanowanie czyjegoś czasu
- kłamstwa
- bycie w tyle pod kątem świata i technologii
- nieotwieranie nadesłanych aplikacji
Brak informacji dotyczących aplikacji jest dość często spotykany. Wygląda to tak, że wysyłamy nasze CV, wiadomość zostaje odczytana, ale nie dostajemy informacji zwrotnej. Nie wiemy czy nasze CV jest OK i bierzemy udział w procesie rekrutacji czy też niestety nie jesteśmy brani pod uwagę. Nie wiemy czy nasze dane będą przechowywane przez firmę, czy będziemy brani pod uwagę w przyszłych procesach rekrutacji i jak długo dane te będą przechowywane. Te informacje są szczególnie ważne pod kątem RODO, ale także pod kątem czysto ludzkim.
Nie wiem czy mam wysyłać drugi raz aplikację na to samo stanowisko.
Nie wiem czy mogę wysyłać aplikację na inne stanowisko w tej samej firmie.
Nie wiem w ogóle czy moje dane zostały przez firmę przetworzone, czy będą przetwarzane i czy są w ogóle gdziekolwiek składowane oraz bezpieczne.
Nie mam bladego pojęcia o niczym!
Każdy człowiek jest jednoosobową firmą podpisaną swoim własnym imieniem i nazwiskiem, jesteśmy chodzącą marką samego siebie. Jesteśmy profesjonalistami i chcemy być traktowani profesjonalnie.
Droga firmo, jeśli wysyłam do Ciebie moje dane to znajdź te 3 minuty by mnie poinformować co z nimi robisz lub zrobisz. Zachowaj się profesjonalnie i potraktuj mnie jak profesjonalistę. Będziemy być może ze sobą pracować- wymiana informacji to podstawowa rzecz w codziennej pracy. Jeśli dziś nie znajdujesz na to czasu to kiepsko wróżę dobrej komunikacji po podpisaniu umowy...
Inną sprawą jest brak feedbacku po rozmowie kwalifikacyjnej- znamy to chyba wszyscy. Idziemy na rozmowę, a po niej słyszymy "Odezwiemy się" tak samo szczere jak "Musimy umówić się na piwo" od człowieka, którego nie widzieliśmy 15 lat, nie wiemy gdzie mieszka i nie mamy do siebie wzajemnie namiarów.
Poświęcamy swój czas, a czasem dodatkowe koszty dojazdu i fajnie by było usłyszeć w słuchawce lub przeczytać w e-mailu jasny komunikat "Dziękujemy za udział w rekrutacji, ale musimy odrzucić kandydaturę". Nikt się o nic nie pogniewa- po prostu ktoś był lepszy, gratulacje dla Was że taką osobę znaleźliście, a ja wiem że muszę szukać dalej.
To naprawdę nie boli- to zwykła kultura, przejaw szacunku dla kandydata oraz docenienie wkładu własnego jakim było poświęcenie czasu na aplikowanie (i ewentualne koszta dojazdu).
Zwykły e-mail wystarczy by zlikwidować ten grzech rekrutacji, nawet jeśli to komunikat wysyłany na zasadzie kopiuj-wklej-wyślij.
Dość rzadko, ale jednak zdarza się zapominalstwo i brak organizacji w miejscu, do którego składamy nasze CV. Miałem dwa takie przypadki podczas rekrutacji 2018.
Po rozmowie telefonicznej z rekruterką miano mi wysłać e-mail potwierdzający spotkanie w siedzibie firmy oraz z nazwiskiem osoby z którą miałem się spotkać. E-mail nie dotarł przez tydzień, więc sam zadzwoniłem bo może e-mail się gdzieś zapodział, może jakaś awaria była etc. Odebrała ta sama osoba... która nie pamiętała że ze mną rozmawiała! Potem w rozmowie się przypomniało i miano wysłać do mnie e-mail. Jednak i on nigdy nie dotarł. Drugi raz nie zadzwoniłem.
Z kolei w innej firmie przyszedłem na rozmowę, po czym się okazało że osoba która miała mnie rekrutować jest od 3 tygodni na L4, choć samą rozmowę umawiałem 2 dni wcześniej. Na szybko próbowano zorganizować inną osobę, ale po 15 minutach okazało się, że i tej osoby nie ma- zaproponowano mi inny termin, ale podziękowałem.
Organizacja pracy, profesjonalne podejście do tematu i przepływ informacji wewnątrz firmy to jej wizytówka. Jeśli daje ona ciała na tej linii to nie powinna mieć złudzeń, że kandydat oceni ją jako niepoważną i problematyczną- skoro pracownicy nie potrafią się dogadać między sobą, nie ma dobrego przepływu informacji lub pracownicy zwyczajnie olewczo podchodzą do swej roli to najprawdopodobniej te problemy będą jeszcze bardziej widoczne po dostaniu się do takiej firmy.
Pytanie- czy warto być w firmie, gdzie nikt nic nie wie i znikąd nie dostajemy informacji o czymkolwiek? Moim zdaniem nie.
Bardzo poważnym grzechem jest nieczytanie CV kandydata przed rozmową kwalifikacyjną. Wydaje się to być niemal żartem w branży takiej jak IT, gdzie jest taka duża ilość technologii, że łatwo się zgubić.
Niemniej jednak byłem w firmie, gdzie zadawano mi pytania o rzeczy całkowicie niewystępujące w CV. Poszedłem z ciekawości na rekrutację na stanowisko junior front-end developer i na rozmowie padały pytania niezwiązane z moją osobą i specjalizacją. "Długo robisz w Java?", "W C++ masz jakieś projekty?", "A z sieci neuronowych co robiłeś, w rekurencyjnych masz doświadczenie?", "Używałeś Jenkinsa czy Travisa?", "Co lepsze- Railsy czy Sinatra?", "Jak automatyzujesz procesy na serwerze?" i inne tego typu. Tego typu pytania do junior front-end developera? Podejrzewałem, że po prostu mojego CV nie czytano skoro zadawano pytania na temat technologii w nim niezawartych. Na koniec tej kanonady zadano mi pytanie, które mnie w tym utwierdziło: "A tak w ogóle to ile Ty masz lat?", na które odpowiedziałem bezczelnie "W CV masz", na co zapytano mnie "A teraz gdzieś robisz?", na to również odpowiedziałem "To także masz w CV".
To zdarza się chyba w miarę rzadko, gdyż nawet pobieżne zapoznanie się z CV kandydata daje pewien grunt pod rozmowę. Przecież poznanie kandydata na pracownika to podstawa- firma musi wiedzieć z kim ma do czynienia, jakie ten ktoś ma silne i jakie słabe strony, jak rozwinąć taką osobę, jak wykorzystać jej potencjał i czy w ogóle pasuje do profilu stanowiska...
Z firmą z poprzedniego podpunktu wiąże się także grzech braku wiedzy o stanowisku, na które aplikujemy. Jeśli chcemy front-end developera to jaki jest sens szczegółowego pytania o sieci neuronowe lub devOps? Oczywiście "grzecznościowe" pytanie może być na miejscu, by zorientować się czy kandydat kojarzy temat, a może nie wpisał czegoś do CV z rożnych względów. Jednak naciskanie na rzeczy całkowicie spoza stanowiska jest co najmniej dziwne.
Nie dotyczy to też tylko tej firmy, gdyż w innych ogłoszeniach znalazłem całą feerię mieszania stanowisk i ich roli. Front-end developer z podstawową znajomością Javascript i zaawansowanym Laravelem, front-end developer odpowiedzialny głównie za pozycjonowanie i przerabianie szablonów pod SEO, fullstack developer odpowiedzialny wyłącznie za project management, Javascript developer do tworzenia stron opartych o Wordpress/Joomla/Drupal, Node.js developer odpowiedzialny za administrowanie serwerem...
Jakiś czas temu myślałem sporo na temat roli i obowiązków fullstacków, webdevów, front-endów, backendów itd. i mocno się zdziwiłem jak dużo jest pomyłek w ogłoszeniach. To raczej temat na inny artykuł i jeśli znajdzie się ktoś chętny do opisania tego wszystkiego przede mną to z chęcią poczytam- ja swoją "wizję" oczywiście też przedstawię kiedyś.
Bardzo rzadko (na szczęście) występuje brak kultury i podstawowych zasad wychowania podczas procesu rekrutacji. Zazwyczaj w firmach kandydatów traktuje się profesjonalnie, jednak ten grzech spotkałem podczas rekrutacji w roku 2018.
W firmie z poprzednich dwóch punktów (tak, tak- rodzynek mi się trafił) nie zaproponowano mi przejścia na per "Ty" (od razu mówiono mi po imieniu), co jest naprawdę nieznaczącym praktycznie nic błędem. W tej samej firmie jednak nie podano mi ręki na przywitanie, a mój rozmówca nie przedstawił się- nie wiem do tej pory jak miał na imię i kim był... Ok, ktoś powie "zapominalstwo", ale nie do końca tak mi się wydaje- nie zaproponowano mi nic do picia (to był bardzo gorący dzień i uprzejmość nakazywałaby takie zachowanie), aczkolwiek mój rozmówca "walił z gwinta" dwulitrową butelkę wody, która została przyniesiona do stołu. Tak, przyniesiono dwulitrową butelkę wody, a facet sięgnął po nią, otworzył i zaczął pić prosto z niej nie pytając nikogo (w tym mnie) czy ma ochotę. Żeby było weselej- na samym początku rozmowy, tuż po wejściu do sali wskazano mi palcem krzesło i powiedziano proste "Siadasz tutaj", a przy rozmowie o projektach usłyszałem "Streszczaj się". Dodatkowo osoba przynosząca wodę również uczestniczyła w rozmowie i także się nie przywitała ani nie przedstawiła.
Brak szacunku podczas rozmowy oznacza jeszcze większy jego brak podczas pracy. Bycie bucem jest dość łatwe, nieco trudniej jest być gentlemanem... ale najłatwiej jest być po prostu normalnym człowiekiem dla drugiego człowieka.
Wulgaryzmy na rozmowach rekrutacyjnych zdarzają się dość rzadko- wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, a czasem wulgaryzm jest naprawdę bardzo dobrym słowem wplecionym w całość wypowiedzi.
Tu mogę przytoczyć z kolei złotą życiową zasadę Procenta: "nie bądź fiutem". Te 3 słowa, choć dla niektórych być może mocno wulgarne, w pełni oddają sens tego jak być dobrym człowiekiem dla innego człowieka. Wulgarny wyraz jest tu w pełni OK, a przekaz jest prawdziwy, prosty i pełny.
Jednak gdy rzucamy "mięsem" podczas rozmowy kwalifikacyjnej to nie przejaw mądrości lub stwarzania przyjacielskiej, luźnej atmosfery tylko zwykłego bucostwa.
I tak, po raz kolejny występuje nasz rodzynek- firma z poprzednich punktów (nie podam jej nazwy by potem nie być ciągany po sądach, sorry), gdzie usłyszałem m.in.: "(...) ta firma to ch*j, a nie firma" czy też "i wiesz, ku**a, trzeba czasem dopi******ć do pieca po godzinach by projekt ruszył z kopyta, no nie?". No nie. Sam nie jestem aniołkiem, ale nie do końca pasuje mi praca w firmie, która traktuje ciężkie wulgaryzmy podczas biznesowej rozmowy (a takową po części jest rozmowa kwalifikacyjna) z obcą osobą jak normalną cześć zdania.
Tak czy owak podczas rozmowy sprawdziłem zegarek i zakończyłem ją wcześniej, bo nie było sensu tracić czasu na to nieporozumienie, 47 minut wystarczyło mi w zupełności. Usłyszałem na odchodnym "Dobra, jak coś to oddzwonimy'- odpowiedziałem "Nie musicie" i wyszedłem.
Dość niefajną praktyką jest nieszanowanie czyjegoś czasu. Nie mówię tu o zadaniu testowym przewidzianym na pełne 3 dni robocze czy o kilku etapach-rozmowach, bo firmy mają prawo decydować o tym jak ma przebiegać proces rekrutacji pod kątem zadań, wymagań czy etapów.
Niefajną praktyka jest jednak proszenie osoby po to by przyjechała do siedziby firmy na kolejną rozmowę, po czym ta rozmowa zajmuje 3 minuty by powiedzieć komuś, że kandydaturę odrzucono... to prawdziwy przypadek z tego roku jaki miał mój kolega z osiedla, fullstack developer. Z kolei ja pojechałem do firmy na 15 minut- jak się okazało by przeprowadzić ze mną naprawdę bardzo ogólnikowy code review dotyczący prostego szablonu strony. Obie te rzeczy naprawdę mogły być zrealizowane za pomocą e-maila.
Potraktowanie człowieka jak kelnera, który tylko czeka na sygnał klienta może się komuś wydawać jeszcze w miarę na poziomie jednak mieszkam poza Warszawą. Bilet w obie strony to ~16 pln, dojazd 27 minut w jedną stronę do centrum miasta, a do tego trzeba doliczyć bilety na przejazd komunikacja miejską i dojechanie na miejsce. Zafundowano mi "wycieczkę" na niecałe 2 godziny by zająć mi niecałe 15 minut czasu. Rekrutację przeszedłem, ale z uwagi na popełniony grzech kłamstwa (o którym dalej) odmówiłem współpracy- jeśli dziś tak się mnie traktuje i jeszcze kombinuje lub kłamie to nie widzę wspólnej przyszłości.
W przypadku kolegi było jeszcze gorzej- wyciągnięto go w środku tygodnia z pracy ("Proszę pana, to bardzo ważne, musi się Pan stawić") i chłopak też się na tym przejechał...
Kłamstwa występują dość często i przybierają różne postaci. Czasem będzie to otwarte kłamstwo, czasem sprytna manipulacja słowami, a innym razem z kolei zauważymy dziwne kombinacje podczas rozmowy lub w umowie.
Chyba najczęstszym kłamstwem są widełki płacowe. W telewizji i w gazetach nie raz można dojrzeć informacje, że programiści standardowo zarabiają kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy PLN miesięcznie, a firmy z chęcią manipulują taką informacją by zrealizować swoje cele. Obiecuje się nam w ogłoszeniu 6-8k, ale podczas rozmowy wychodzi na jaw że będzie to jednak dolna granica, a na dodatek jest to stawka brutto na UoP. W innym ogłoszeniu trafimy na stawkę 14k, ale będzie to B2B, na dodatek bez VAT.
"Mamy rest room z platformą do gier", a w pokoju jedynie piłkarzyki i dwie pufy (autentyk, od mojego kolegi). Z kolei "świeże warzywa i owoce" zamieniają się w "po jabłku na łebka w poniedziałek" (autentyk, który usłyszałem na rozmowie w tym roku).
Niestety praktyka dość często nadal spotykana- warto na to uważać.
Przy poprzednim grzechu pisałem o szybkim code review. Po ekspresowym i bardzo pobieżnym omówieniu kodu HTML (w szablonie prostego landing page jest co omawiać?), usłyszałem, że można mi zaoferować troszkę mniejsze pieniądze niż wcześniej dogadane. Dokładniej dwukrotnie- "kod jest dobry, nawet bardzo dobry ale w obecnej chwili mamy małe problemy z kilkoma klientami, to tylko na jakiś czas, a potem zmienimy umowę". Ta jasne, czołg jedzie.
Nieco mniej poważnym grzechem jest bycie w tyle pod kątem świata i technologii, a sam grzech mniej szkodzi kandydatowi, a bardziej firmy która go popełnia.
Przykłady sprzed chwili (w momencie, w którym piszę mamy 15 lipca) infopraca.pl: firma szuka programisty PHP w wersji 5, front-end developer z podstawową znajomością Javascript ES5, programista z mile widzianymi umiejętnościami: RWD oraz jQuery... pewnie jeszcze trochę się by tego uzbierało.
Firmy same sobie szkodzą poprzez zaniżanie swojego stacku technologicznego oraz przez nieinwestowanie w rozwój własnych pracowników. To szybka droga w dół, a takie ogłoszenia nie poprawiają, a wręcz przyspieszają proces mknięcia w kierunku mulistego dna.
Gdy dodamy do tego wolny czas reakcji to naprawdę sytuacja rekrutacyjna w firmie staje się tragiczna. Odbieram do tej pory telefony od firm, do których złożyłem swoje CV prawie 2 miesiące temu- są one zdziwione że kandydat jest już nieaktualny. Hej, pobudka! To świat IT, tu codziennie coś się zmienia i trzeba reagować natychmiast. Programistów wszelkiej maści jest dużo za mało niż rynek potrzebuje i każdy specjalista ma kilka propozycji na wejściu. Dodatkowo o kandydata walczą także firmy zagraniczne i z innych miast, które oferują atrakcyjne pakiety relokacyjne. Po miesiącu od odebrania CV są duże szanse na to, że aplikujący pracuje już w nowym miejscu.
Najdziwniejszym grzechem, który zostawiłem na sam koniec, jest jednak dla mnie nieotwieranie nadesłanych aplikacji. Firma XYZ robi rekrutację na stanowisko front-end developera i nie odczytuje e-maili. Tak, można to sprawdzić (choćby na pracuj.pl jeśli wysyłamy stamtąd aplikacje czy też za pomocą tracking pixela) i problem dotyczy zarówno aplikacji wysyłanych poprzez e-mail jak i poprzez portale do szukania pracy- nasza wiadomość ląduje w skrzynce i tam pozostaje na wieki, nieodczytana. To grzech wydawało by się podobny do pierwszego na naszej liście, jednak różnią się one diametralnie- w tamtym nasza wiadomość jest odczytywana, tutaj zaś nie. Firma ma otwarty proces rekrutacji, płaci za ogłoszenia na portalach, ale same e-maile są ignorowane lub kasowane.
Zastanawiało mnie dlaczego tak się dzieje i do tej pory nie wiem...
Czyżby pracownik odpowiedzialny za ten proces jest na L4, a może już nie pracuje? Raczej nie, bo do tej pory coś by się rozwiązało- czy by wrócił, czy ktoś inny by odpisał.
Może e-mail, na który idą aplikacje nie istnieje lub jest błędny? Nie, raczej nie- ktoś by to zauważył dość szybko.
No to może po prostu proces rekrutacji jest zakończony i firma zwyczajnie w świecie zapomniała zdjąć ogłoszenie? Też nie- po pierwsze jakiś pracownik by te aplikacje otwierał, po drugie ktoś by zauważył taką wtopę i nabijane rachunki na portalach ogłoszeniowych, a po trzecie... nowe ogłoszenia na to samo stanowisko są nadal wystawiane, czasem nawet lekko zmodyfikowane (czyli ktoś tego dogląda).
I wiecie co? Myślę, że po prostu to słaby dział HR- tak szukają pracowników by ich nie znaleźć. Kiedyś nawet wspominał o tym Dawid Bałut na swoim kanale na Youtube- firmy szukają jednego specjalisty i nie mogą nikogo wybrać z 500 kandydatów przez rok, bo tak się starają znaleźć pracownika i tak im zależy na powiększeniu zespołu. TUTAJ macie link do nagrania, polecam
Jakieś 5-6 lat temu kolega z dużej agencji pracy powiedział mi o praktyce stosowanej w momencie gdy trafi do nich zbyt dużo CV do analizy- połowę z marszu wywalali, nawet nie zaglądając. Mieli tylu kandydatów, że to nie był dla nich problem, natomiast problemem dla nich była ilość czasu poświęconego na tak dużą ilość kandydatów. Cytując z pamięci "Jeśli potrzebujesz 3 gagatków na stanowisko ciecia, a masz 120 CV na biurku to będziesz szukał ciecia roku wśród wszystkich?".
Być może to podobna praktyka, jednak w IT wydaje mi się mało realna- nadal twierdzę, że specjaliści IT są zbyt cenni by pozwolić sobie na coś takiego.
A jakie Wy znacie grzechy popełniane podczas rekrutacji? Natknęliście się kiedyś na któryś z powyższych?